Splot cudownych zdarzeń

By Published On: 22 stycznia 2002Categories: Apostolstwo Modlitwy1703 words9,5 min read

W jakiś dziwny, a raczej cudowny sposób, znalazłem w szufladzie mojego biurka dokument sprzed ponad 80 lat: pamiątkę wstąpienia do Apostolstwa Modlitwy. Od tamtego czasu było tak wiele tułaczki po Polsce i po Europie…

To zasługa moich rodziców i ręka Opatrzności Bożej, że w 1922 roku zostałem w Krakowie przyjęty — przez ks. jezuitę Jana Roztworowskiego — do Apostolstwa Modlitwy. Zostałem wtedy oddany pod szczególną opiekę Najświętszego Serca Pana Jezusa.

Jako dziecko nie mogłem wówczas o tym wiedzieć. Pamiętam tylko, że wspólnie z rodzicami, którzy należeli do AM, przy codziennym pacierzu odmawialiśmy modlitwę Boskie Serce Jezusa — której słowa pamiętam do dziś. To niedawne przypadkowe odnalezienie dokumentu wpisania mnie do AM było dla mnie olśnieniem. Nagle zrozumiałem wielką opiekę Bożą nade mną i nad moją rodziną. Dlaczego jeszcze żyję? Dlaczego szczęście nie opuszcza mnie i mojej rodziny? To olśnienie wzbudziło we mnie wielką wdzięczność dla Boskiego Miłosierdzia, którą pragnę wyrazić poprzez to świadectwo.

W dzieciństwie i w młodości

Kiedyś, w Okopach Świętej Trójcy, jako kilkuletni chłopak stoczyłem się z 30-metrowej skały zbruczowej i zatrzymałem się nad kilkunastometrowym urwiskiem, chwyciwszy w locie dorodny krzak pokrzyw.

Innym razem, biegnąc ulicą, zbliżałem się do bramy Lwowskiej. Na odgłos nadjeżdżającego autobusu zszedłem z jezdni do rowu. Autobus, z wycieczką, rozbił się w tej właśnie bramie. Ujrzałem, jak w moją stronę pędzi samo podwozie autobusu; zatrzymało się tuż przede mną, na odległość wyciągniętych w geście obronnym dziecięcych rąk.

Pewnego razu, pływając w Dniestrze, zacząłem tonąć. Nurt rzeki porwał mnie, a kiedy poczułem dno, gwałtownie się odbiłem. Wypłynąłem i dotarłem do brzegu.

Jeszcze inne zdarzenie z okresu mojego dzieciństwa związane jest z zabawą w piaskownicy, w której często się bawiliśmy. Znajdowała się ona pod wysokim oknem domu, zamurowanym cegłami. Pewnego dnia rodzice zabrali nas do kościoła na nieszpory majowe, które sami organizowali, bo nie było księdza. Gdy wróciliśmy z kościoła, cała ściana z cegieł leżała zawalona w piaskownicy, którą niedawno opuściliśmy.

Opiekun mojej rodziny w czasie II wojny światowej

Było to w roku 1939 w miejscowości Okopy Świętej Trójcy, około 300 km na południowy wschód od Lwowa, na kresach II Rzeczypospolitej Polskiej, gdzie Zbrucz wpada do Dniestru. Dwa dni przed dojściem do nas wojennej pożogi w mieście zjawiają się — jak posłańcy Nieba — dwaj oficerowie Wojsk Polskich, porucznicy: Jerzy Lewandowicz i Opioła, uciekający przed Niemcami aż spod Krakowa. Porucznik Jerzy miał przestrzelone płuco. Moja matka ratowała ich obu, byli w bardzo opłakanym stanie. Po dwóch dniach od tego zdarzenia obudzili oni moich rodziców przed świtem i niemal siłą skłonili nas do opuszczenia wraz z nimi miejsca naszego pobytu. Twierdzili, że jest zmowa Rosji z Niemcami, bo Ruscy nie strzelali do niemieckich samolotów, które bezkarnie przelatywały granice. Rodzice zostawili cały dorobek życia i uciekli do Rumunii z trzema moimi braćmi, przeprawiając się łodzią przez Dniestr. Uciekli w ostatniej chwili, bo — będąc już w łodzi — słyszeli za sobą strzały. Potem przeszli przez rumuńskie błota i, doświadczywszy nędzy i głodu, udali się przez Włochy do Francji. Ja — szczęśliwym zrządzeniem Opatrzności — od sierpnia 1939 roku byłem we Lwowie. Gdybym był z rodzicami, nie wiem, czy by uciekali, bo jestem optymistą i konserwatystą. Ksiądz pallotyn, który był wówczas w Okopach Świętej Trójcy, aby tam założyć parafię, został przez bolszewików schwytany i zamęczony w drodze do Borszczowa. On to z różańcem w ręku śnił się mojej matce, gdy modliła się o wyzwolenie z głodu, nędzy i okropnego błota w małej wiosce rumuńskiej. Ratunek przyszedł, właściwie przyjechał, niespodziewanie i szybko wraz z innymi polskimi tułaczami, jadącymi do Rumunii. Po wielu przejściach w Rumunii rodzice wyjechali przez Włochy do Francji. Tam, wciąż ścigani przez gestapo, wielokrotnie w cudowny sposób uniknęli aresztowania i śmierci. Ale to jest osobny rozdział. Wspomnę tylko, że mój brat Kazimierz, który przedostał się przez zieloną granicę do Hiszpanii, został schwytany i uciekł z konwoju w pole pszenicy, ostrzeliwany przez ścigającą go policję z broni maszynowej. W Hiszpanii przebywał w ciężkim więzieniu, a później dotarł do Anglii, gdzie został marynarzem i brał udział w akcji zatapiania Bismarka. Brat Józef był lotnikiem RAF-u i bombardował Niemcy. Najmłodszy brat Tadeusz był z rodzicami przez całą wojnę we Francji. Cała rodzina ocalała i po zakończeniu działań wojennych w zdrowiu wróciła do Polski.

Pan Jezus moim opiekunem podczas działań wojennych

W roku 1940 groziła mi śmierć z powodu gruźlicy płuc — miałem w prawym płucu dwie dziury i już plułem krwią. Po czwartej sztucznej odmie uciekłem z rosyjskiego wojskowego szpitala w Hołosku do Lwowa. Szedłem około 7 km na piechotę; był marzec, a ja miałem na sobie tylko letnie ubranie i dziurkowane półbuty. Szedłem bardzo wolno, bo brakowało mi tchu. Kiedy dotarłem do mieszkania we Lwowie, znużony zasnąłem twardym snem. Miałem gorączkę z powodu zapalenia płuc. W nocy śniło mi się, że zewsząd ogarnia mnie ogień; słyszałem jego szum i huk. Obudziłem się i usłyszałem szum gazu, wydobywający się z niezakręconego przeze mnie kurka. Ten sen ocalił mnie przed zatruciem się gazem.

W roku, w którym nawała niemiecka ruszyła na wschód, na ZSRR, przebywałem u krewnych w małym powiatowym miasteczku kresowym. Zajmowałem pokoik jako rekonwalescent. Nagle zjawił się mundurowy Niemiec z trupią główką na czapce i nakazał mi natychmiast opuścić pokój, bo on musi go zająć. Wybiegłem za nim, tłumacząc mu, że mam gruźlicę płuc i prątkuję i że zamieszkanie z rodziną jest niemożliwe, że pokoju nie opuszczę. Wtedy on, rozjuszony do wściekłości, wydobył granat i zagroził mi: Tym granatem rozwalę dom i twoją rodzinę. Mówiąc to, złożył się do rzutu. W tym momencie wszedł na podwórze oficer niemiecki i przerażony krzyknął do niego po imieniu: Stój, co robisz?! Schowaj granat natychmiast! Za godzinę jedziemy dalej, mamy już rozkaz. Podszedł do mnie, przedstawił się uprzejmie i powiedział: Jestem księdzem. I tak bym nie zamieszkał w tym pokoju. Mamy rozkaz natychmiastowego wyjazdu. Po ich odejściu szybko wyrzuciliśmy do szamba odbiornik radiowy, schowany w mojej szafie. Za posiadanie radia groziła kara śmierci.

Po wojnie

W roku 1945 w drodze repatriacyjnej ze Lwowa na Zachód, w miejscowości Rawa Ruska, zostałem zatrzymany i wyprowadzony z wagonu wraz z pewną rodziną, której towarzyszyłem. Zostałem oskarżony o przewożenie antysowieckiej bibuły. Bóg nas wtedy ocalił, bo znaleźli prawdziwego sprawcę.

Po zakończeniu wojny, w końcu lat czterdziestych w małym miasteczku byłem kierownikiem kina. Mój pracownik oskarżył mnie o nadużycia. Ostatecznie przeprosił mnie i w ostatniej chwili wycofał z sądu fałszywe oskarżenie.

W 1953 roku przyjechałem wraz z rodziną do Krakowa. Przeżyłem wiele trudności w związku z zameldowaniem i z pracą, bo Kraków był wówczas miastem zamkniętym. To oddzielny rozdział mojego życia, także wypełniony doświadczaniem nieustannych łask Bożych.

W okresie PRL ciągle byłem w pracy podejrzewany (na skutek donosów) jako bezpartyjny i z powodu niemieckiego nazwiska. Byłem bezpodstawnie oskarżony i aresztowany, ale wkrótce zostałem oczyszczony z zarzutów. Pan Bóg kierował moimi losami, bo w tej samej firmie, w której pracowałem, znalazł się pracownik, który osobiście znał moich rodziców z Okopów Świętej Trójcy, a sam pochodził z moich stron.

Wspomnę tu jeszcze moje ocalenie spod milicyjnej „Nyski” z lat 80. Siedzący w niej kapitan już szukał mnie pod samochodem. Ja jednak, w jakimś intuicyjnym odruchu, odbiłem się od maski samochodu w bok i upadłem na jezdnię obok samochodu.

W III Rzeczypospolitej

Obecnie mam własny dom, rodzinę, synów, wnuki i dożywam reszty moich dni na emeryturze. Odnaleziony dokument wstąpienia do Apostolstwa Modlitwy olśnił mnie prawdą, której dotąd nie doceniałem: że wypadki i zdarzenia, które uważałem za naturalne, były wyrazem szczególnej Opatrzności Bożej i Bożego Miłosierdzia, które mnie — jak dziecię — za rękę prowadziło.

Tym opisem wydarzeń z mojego życia i doznanych łask składam publiczny hołd Bożemu Sercu. Dzięki Ci, Panie Boże, za wszystko: za Twoją obecność w moim życiu i w każdym człowieku, za opiekę, za każde uderzenie serca, które jest tylko Twoją własnością, i za ten piękny świat, który mogę jeszcze oglądać, słyszeć i poprzez który mogę Cię chwalić; za rodzinę, którą mi dałeś, za Twoich Aniołów, których mi zsyłasz w potrzebie, i za wszystko, co mi dajesz lub czego mi odmawiasz, abym więcej się modlił i bardziej ufał Tobie. Dziękuję także za zdrowie — mimo choroby — i za to, że Jesteś i że ja, niegodny, jestem z Tobą. Dzięki Ci, Panie Jezu!

Drogi Czytelniku, moje życie — naznaczone tyloma łaskami — pokazuje, że warto wstąpić do Apostolstwa Modlitwy, powierzając się Bożemu Sercu, i że warto postarać się o dokument wstąpienia.

Ze wspomnień 82-letniego Pana o pseudonimie Jan Javski wysłuchał i zanotował je ks. Stanisław Groń SJ

UDOSTĘPNIJ